sobota, 12 kwietnia 2014

Transportowy savoir-vivre

Z góry uczciwie ostrzegam - ten wpis nie będzie dotyczył zdrowego odżywiania czy ćwiczeń, za to ma dużo wspólnego ze zdrowym stylem życia, a poprzez słowo "zdrowy" mam na myśli zdrowy dla naszego otoczenia.

Jako studentka przyjezdna, czy jak kto woli "warszawski słoik" (przy okazji odsyłam TU!), jestem zmuszona podróżować często i gęsto na trasie dom - warszawskie Śródmieście. Jestem zwolenniczką i fanką pociągów (nie mylić z polskim PKP. ich fanką na pewno nie jestem), więc kiedy tylko mogę, wybieram miejsce przy oknie poza godzinami oblężenia, wyciągam książkę/gazetę/notatki i 2,5 godziny mijają jak z bicza strzelił.

No cóż... chyba, że obok mnie siądzie tzw. "plotkara".
2,5 godziny paplania przez telefon o "Ziucie, która nie wystawiła jeszcze kwiatków za okno, już przecież najwyższa pora, a taka z niej niby znawczyni tematu". O "wnusiu, który wcale nie chce cycusia synowej, jak się mu podtyka i jest wielki problem". O "Helence, która znalazła sobie nowego absztyfikanta, a przecież nie minął jeszcze rok, odkąd jej mąż Mieczysław umarł". Fantastycznie, bardzo się cieszę/smucę/oburzam, ale wiesz...naprawdę nikogo to nie obchodzi. Trzeba było się z tą swoją psiapsiółą od ploteczek spotkać osobiście i wtedy obgadać całe osiedle...a nie w pociągu, z 7 innymi ludźmi, którzy są zmuszeni wysłuchiwać tych "wielkich skandali".

FYI - zdecydowanie nie jestem "bitter and alone"!
Jeszcze "ciekawiej" robi się, kiedy tuż naprzeciwko mnie siada Ona i On. Promieniują świeżym uczuciem, a wokół nich unosi się lekka mgiełka z brokatowego zauroczenia i hasających jednorożców pożądania. Nie ma mowy o tym, żeby przestali trzymać się za ręce choć przez chwilę albo (jakby im było mało słodkości) zrezygnowali z "dziubasków" i "misiaczków". Rozumiem, jak to mówią "been there, done that", nie mam nic przeciwko, cudownie - w końcu przyrost naturalny sam się nie poprawi... ale przepraszam serdecznie, krew mnie zalewa (a raczej te wszystkie hasające jednorożce), kiedy ta wyżej wymieniona dwójka zaczyna intensywnie sprawdzać nawzajem swój stan uzębienia i wymieniać ślinę. I robi to tak, że nawet mając The Black Keys ustawionych na maksimum głośności nie jestem w stanie zagłuszyć tego charakterystycznego mlaskania.

Trzeci typ podróżnika, na którego miałam nieprzyjemność natknąć się niejednokrotnie, to tzw. "macho". Każdy pasażer ma swoje miejsce skrupulatnie przydzielone przez system biletowy PKP - do niektórych to jednak nie dociera. Pociąg zatrzymuje się na kolejnych stacjach, pasażerowie wchodzą i wychodzą, wchodzi ON. Od razu to widać, bo buja się na boki jak kaczka i udaje, że musi wejść bokiem do przedziału, bo inaczej jego bary by się nie zmieściły. Siada obok mnie, a może powinnam powiedzieć - rozwala się na fotelu obok mnie, rozstawia kolana tak, że szerzej się nie da, łokcie wypycha na boki, a ja przytulam się do zimnego okna, bo kawałek uda i łokieć Pana macho zajął lwią część mojego siedzenia.  
Wiem, że panowie są więksi, ale to nie usprawiedliwia takiego zachowania. Jeśli on jest większy, to czy to oznacza, że jemu ma być wygodnie, a ja mam wciskać się w okno? Wielkie dzięki za taką logikę, panie Macho. Fajnie, że ci się bary rozrastają od tych wielogodzinnych sesji w siłowni, ale skoro inna pasażerka o korpulentnych kształtach jest w stanie zmieścić się w swoim fotelu, to ty też. To z kolei przypomniało mi o niemałej dyskusji w Stanach o tym, czy otyli powinni płacić więcej za miejsce w samolocie.

Że też nie wspomnę o grupach puszczających muzykę z telefonów. Jestem przeszczęśliwa, że tak wam się podoba ambitna polska muzyka XXI wieku...ale chyba muszę wam pokazać przydatny wynalazek, którym są słuchawki. Takie na uszy. Nie? Ech. Szkoda.

Ale nie tylko "słoiki" mają do czynienia z tymi gwiazdami publicznych środków komunikacji. Zasadniczo każdy, kto podróżuje przynajmniej kilka razy w tygodniu autobusem, tramwajem, trolejbusem, metrem, czym tam chce, zna ten stan, kiedy staje się (bardzo niechcący) świadkiem irytujących rozmów lub takiego czy innego zachowania.
Czy naprawdę tak trudno jest niektórym ludziom wysilić się i postawić w sytuacji drugiego człowieka? 
Na szczęście nie, bo sytuacje opisane powyżej nie zdarzają się co dzień.

Pierzmy swoje brudy (i jednorożce!) w najlepszej pralni na świecie - domu. Albo samochodzie. Albo sypialni (broń Boże nie toalety w pociągach!). Albo tam, gdzie cała reszta świata nie musi nas słuchać. A jeśli naprawdę sprawa nie może zaczekać...chociaż wyjdźmy z przedziału na korytarz i nie drzyjmy się tak, że aż nas maszynista słyszy.
Bądźmy dobrzy dla siebie nawzajem.
Dziękuję i pozdrawiam wszystkie słoiki - towarzyszy niedoli! :)
Marta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz