poniedziałek, 26 maja 2014

That awkward moment, czyli o tym, jak poczułam zmiany

Wytrwałość, wytrwałość i jeszcze raz wytrwałość!
"Wystarczy zacząć, a potem będzie trudno przestać ćwiczyć, na efekty nie trzeba długo czekać - wystarczy chwila, bla bla bla!
Każdy z nas tysiące razy słyszał cudowne rady, czytał mądre myśli i oglądał transformacje ludzi z beczek w topmodelki. O ile są one motywujące i zachęcające (patrz: zdjęcie po prawej), to nie mają nic wspólnego z praktyką.

Jaka jest praktyka?

Taka, że na trening poświęca się te parę godzin w tygodniu, stara się odżywiać dobrze, a efektów nie ma. Waga stoi, klata i bicek się nie pompują, pupa jak flak, ogólnie załamka.

Ostatnio (pomijając przygodę z Lean Out Mini Meal Plan, bo tu akurat widzę małe, ale mierzalne efekty) miałam właśnie taki okres regresu i zwątpienia. Może nie taki z rodzaju "po co mi to wszystko", ale może "tyle pracy, a tu nic się nie dzieje, muszę coś robić nie tak".

Okazuje się, że wszystko jest jak najbardziej tak. Siadam przed laptopem, biorę się do pisania maila, poprawiam rękaw koszulki. Hm. A to co takie napięte?
Chyba mięsień.
Jest.
Istnieje.
Hmm, tego jeszcze tu nie widziałam.

Okazuje się, że mój ukochany Power Pump nie idzie w las. W półtora miesiąca z dwóch flaczków powoli zaczynają się kształtować mocne ramiona. Nie to, że mi wyrósł biceps jak Pudzianowi, absolutnie, ale ramię jest napięte i zdecydowanie mniej flaczkowate. Oj, takie rzeczy bardzo miło się odkrywa. Czwartkowy Power Pump niniejszym dostaje +100 do fajności... Podobne sytuacje powtórzyły się z boczkami, kiedy pewnego dnia odkryłam, że zniknęły. Z szyją, że się wysmukliła. I tak dalej.

Odkryłam, że na mój poziom motywacji genialnie wpływa "odciążenie się" ze wszelkich możliwych oczekiwań. Nie stoję przed lustrem i nie czekam na cud, na to, że nagle wszystko zniknie. Robiłam tak, nie ukrywam. Bez sensu. I tak sama tego nie zauważę - chyba że poprzez porównanie zdjęć. Staram się po prostu robić swoje. Są efekty? Super, skaczę pod sufit. Nie ma? Trudno, ciało to ciało, nie ma się zmieniać szybko, bo to tylko spowoduje, że będzie mu łatwiej wrócić do poprzedniego stanu (efekt oj-oj!). Ma być mocne, ma być sprawne, silne, zdrowe. To jest cel.

Przestańcie się stresować, spinać, czekać na cud albo rzucać to wszystko w przysłowiową cholerę, "bo przecież nic to nie daje"... Cudów nie ma, jest praca, jest ŻYCIE! To nie Power Rangers, nie będzie transformacji w 3 sekundy, fajerwerków (i Zordona. a to akurat wielka szkoda). Jest tyle piękniejszych rzeczy niż czekanie. Na przykład działanie. I za to ostatnie trzymam kciuki!

Buziaki,
Marta

P.S. Złóżcie Mamom życzenia!
P.S.2. Rekord liczby postów w miesiącu POBITY!

Lean Out Mini Meal Plan by Cassey Ho: podsumowanie + tabelka kontrolna do pobrania

Cassey Ho - autorka planu
Zanim zdążyłam na dobre przyzwyczaić się do tego planu, to już się skończył. Tak jak pisałam, plan jest w 100% do zrobienia, krótki, lecz intensywny. Codziennie jadłam bataty, gotowane lub smażone białka z jajek, duszonego kurczaka i mnóstwo warzyw; nie byłam głodna ani osłabiona. Ważne jest tylko, żeby nie odpuścić i podporządkować się rozpisce posiłków w pełni, inaczej efektów nie będzie.

A właśnie, skoro już mowa o efektach... muszę przyznać, że podchodziłam nieco sceptycznie do ewentualnych rezultatów, aczkolwiek chciałam koniecznie wypróbować ten plan ze względu na pozytywną opinię żywieniowych planów Cassie. I moją wrodzoną ciekawość.




Efekty, które zaobserwowałam:
- lekkość
- mały ubytek wagowy (1 kg)
- ogólne wysmuklenie i ujędrnienie

Można więc powiedzieć z całą pewnością, że cel został osiągnięty, bo właśnie takie rezultaty obiecuje Cassey.

Minusy planu:
- monotonia (ale to tylko 7 dni!)
- brak niektórych składników (bataty nie są ogólnodostępnym warzywem, poza tymwiem, że nie wszyscy korzystają z whey, czyli serwatki białkowej, ale powiadam, opłaca się!)

Ostatnia uwaga ode mnie: nie stosujcie planu dłużej niż 7 dni, nie ma to sensu. To nie jest dobry plan redukcji wagi w długim okresie czasowym. Sprawdzi się za to np. przed wyjazdem na tzw. "leżing, smażing, plażing" lub imprezą, na której chcecie być piękne i smukłe - tylko pamiętajcie, że trzeba zacząć tydzień wcześniej :D Warto jednak do codziennej diety wprowadzić elementy planu Cassey, a przede wszystkim regularne posiłki, picie dużej ilości wody, gotowanie na parze, owsiankowe ciasteczka, które opisywałam ostatnio i bataty (moja nowa żywieniowa obsesja!).

Odsyłam Was na stronę na stronie www.blogilates.com do artykułu Cassey z całą rozpiską posiłków oraz potrzebnymi wyjaśnieniami autorki. Przydatne mogą być również wpisy innych dziewczyn w komentarzach pod artykułem. KLIK!

Do posta dołączam tabelkę kontrolną w Excelu, który ułatwi wam samokontrolę, sprawdzanie posiłków i pomoże zaplanować zakupy. Możecie ją pobrać TUTAJ. Jeśli pobraliście tabelkę, bardzo proszę o komentarz z listą pochwał/skarg/zażaleń :)

Na pewno jeszcze będę wracać do tego planu - małe wysmuklanie raz na półtora miesiąca na pewno mi nie zaszkodzi.

P.S. Z rowerku dzisiaj nici, nad Warszawą kłębią się ciemne chmury, grzmi i się błyska. Idealna pogoda do nauki :)

Buziaki,
Marta

czwartek, 22 maja 2014

Śniadnie - "Wielkie Jajo Sadzone" - Lean Out Mini Meal Plan

Zgodnie z zapowiedzią przejdę przez wszystkie posiłki z Lean Out Mini Meal Plan i zaprezentuję Wam przykładowe propozycje podania składników przypisanych daniom przez Cassey.

W nawiązaniu do tytułu: niech ktoś teraz spróbuje zaprzeczyć - czy to z tej perspektywy nie wygląda jak wielkie sadzone jajo?!

Na dobry początek powiem, że chyba przestanę jeść cokolwiek innego na śniadanie. Myślałam, że będzie to jedna wielka porażka - bo jak niby babeczka ma się sama skleić i trzymać kupy?! Okazuje się, zresztą po raz kolejny, że banan stanowi remedium na wszystkie bolączki. Smak jest rewelacyjny - a do tego całe mieszkanie cudnie pachnie!

Śniadanie z Lean Out Mini Meal Plan

Składniki:
- szklanka białek z jaj kurzych (ok. 6 białek)
- pół szklanki płatków owsianych (lepiej klasycznych niż tych przetworzonych)
- pół banana (im bardziej dojrzały, tym lepiej)

Wykonanie:
1. Nagrzać piekarnik do 150 stopni.
2. Z banana zrobić widelcem miazgę i dokładnie wymieszać z płatkami, aż zrobi się papka.
3. Wyżej wspomnianą papkę włożyć do foremki na muffiny (używam niezawodnych ikeowych) i wstawić do piekarnika, ustawić timer na 10 minut
4. Gdy zadzwoni timer, usmażyć białko z odrobinką tłuszczu (najlepiej nie masła i nie oleju roślinnego, wspominałam już na łamach tego bloga o takim dobrodziejstwie jak olej kokosowy albo ghee). Używam do tego patelni naleśnikowej, bo robi się wtedy płaska, zwarta masa.
5. Wyjąć babeczkę z piekarnika i ułożyć na usmażonym białku, tak jak na zdjęciu.

Oczywiście to tylko luźna propozycja śniadania według Lean Out Mini Plan, każdy może mieszać składniki inaczej. Słyszałam, że można zmieszać wszystko razem, wstawić do piekarnika i też smakuje nieźle - chyba będę musiała przetestować i tę wersję. Dzisiaj przed wyjściem do klubu zjadłam białko, a babeczkę pałaszowałam w tramwaju...

Całość ma ok. 430 kalorii. To całkiem sporo, ale dzięki temu będziecie mieli siłę na cały dzień. Dużo węglowodanów (babeczka) plus białko to paliwo na długi czas - w moim przypadku na poranny trening.


Odnośnie płatków owsianych - lepiej zrobić babeczkę z nieprzetworzonych płatków - dzięki temu nasz organizm troszkę bardziej się pomęczy i spali więcej podczas trawienia. Unikamy "ekspresowych", "przetworzonych" i (notabene) "fit". Babeczki da się zrobić i z jednych i z drugich płatków, różnicy kalorycznej ani składnikowej prawie nie ma, chodzi tylko o trawienie i spalanie, lepszy metabolizm i te sprawy.

Co zrobić z żółtkami? Po dwóch dniach będziecie ich mieli wystarczająco dużo, żeby zrobić 1,5 litra ajerkoniaku. Ładnie zapakować i dać Mamie z okazji Dnia Kobiet! Moja bardzo się ucieszyła.

Mam nadzieję, że wypróbujecie ten przepis, serdecznie polecam, a już w szczególności wszystkich, którzy mają ochotę podjąć się Lean Out Mini Meal Planu, ale boją się, czy przeżyją! :)

Buziaki,
Marta

Z życia (siłowni) wzięte

Pamiętacie tego mema z Nedem Starkiem, którego wstawiłam gdzieś koło połowy maja w poście o realizacji postanowień noworocznych? Pewnie nie - w takim razie małe przypomnienie po lewej. Po co? Odpowiedź poniżej.

Jak w każdy czwartek pojawiłam się punktualnie o 7.50 w klubie, zbiegam po schodach, truchtam do recepcji a tu... kolejka.

Kiedy jest kolejka do recepcji... o 8 rano... to wiedz, że coś się dzieje. Śpieszę z tłumaczeniem mojego zdziwienia - to nie była zwykła kolejka, składająca się z ludzi, którzy dają kartę członkowską, biorą kluczyk i idą działać. Nie, to była dość pokaźna kolejka ludzi stojących celem zakupienia tych karnetów. Moja pierwsza myśl - "Brace yourselves", tylko z inną końcówką: "people-who-desperately-want-to-get-in-shape-before-summer are coming".
No no, moi kochani. Na takie numery to był czas w marcu. Był czas w kwietniu. Był początek maja. Ale 22 maja? Niecałe 1,5 miesiąca do wakacji? Trzymam kciuki, ale nie wiem, co Wy zamierzacie rzeźbić. Dosłownie.

Biorę kluczyk i zmierzam do szatni. Tłumy dzikie jak na Marszałkowskiej w porze lunchu, przejść się nie da. Wchodzę na salę, nie mam gdzie stepu i sztangi wcisnąć, o kontrolowaniu postawy w lustrze lepiej nie wspominać.

Nie zrozumcie mnie źle - bardzo się cieszę, że więcej ludzi ćwiczy, że jednak w jakimś momencie przypominamy sobie o aktywności fizycznej, bomba, super, ekstra. Tylko dlaczego wyłącznie sezonowo i wyłącznie po to, żeby móc dobrze wyglądać w kostiumie kąpielowym?
(Aha, odnośnie tego ostatniego - patrz grafika po prawej)

Ciekawe, co będzie w lipcu. Wszyscy "sezonowi" zrezygnują, bo będzie już za późno, więc lepiej pójść na to piwo nad Wisłą i poleżeć w słońcu, z tłuszczem na brzuchu, który jakoś magicznie nie zniknął od samego nabycia karnetu?
Oby nie. Trzymam za Was kciuki, Sezonowcy.

Ćwiczenia się skończyły, było fantastycznie - jak zwykle u Gosi we czwartki rano. Odkładam sprzęt, wychodzę z klubu. Świeci słońce, wsiadam na rower, jadę do domu. Jest cudnie.

Do ćwiczeń!
Buziaki,
Marta

Walka + Lean Out Mini Meal Plan

Finalne etapy oddawania pracy licencjackiej, wyścig po praktyki wakacyjne i ogólny rozgardiasz w moim życiu znowu sprawił, że przez 11 (!) dni nic się tu nie pojawiło.

Zgodnie z majowym planem realizuję wyzwanie pt. 15 treningów w maju i jestem na dobrej drodze, brakuje jeszcze 3.

Dodatkowo od poniedziałku testuję 7-dniowy program żywieniowy Cassey Ho Lean Out Mini Meal Plan. Muszę przyznać, że idzie zaskakująco łatwo, spodziewałam się dużych problemów techniczno-gastronomiczno-smakowych, ale plan jest  w 100% do zrobienia, bardzo przyjemny, a po trzech dniach już czuję różnicę w tym, jak się czuję - czekam na efekty mierzalne w lustrze ;)

Pogoda sprzyja wysiłkowi fizycznemu na świeżym powietrzu, korzystajcie, póki mamy piękne słońce. Przedwczoraj zrobiłam użytek z konta w Veturilo po raz pierwszy od długiego czasu i na uczelnię pojechałam rowerem. Wspaniała sprawa, polecam gorąco!!! Nawet Zumba musiała ustąpić wczoraj rowerowi - a rzadko kiedy Zumba musi czemukolwiek ustępować, to już o czymś świadczy!
Dzisiaj z kolei połączyłam "przyjemne z przyjemnym", bo z moich ukochanych ćwiczeń pt. latanie ze sztangami, czyli Power Pump, też wróciłam nieco rozklekotanym Veturilo (przy okazji dowiadując się, po co przy wypożyczeniu podawany jest pin roweru i dlaczego przydaje się go zapisać, żeby później nie musieć dzwonić na infolinię; tak czy siak - wszystko odbyło się przyjemnie i bezproblemowo).

Ten wpis miał się pojawić wczoraj, ale - jak widać - trochę mi nie wyszło. Zahaczyłam jeszcze tzw. "odchamianie" na Kolacji dla głupca - jesli jeszcze nie byliście, zróbcie to koniecznie, ja byłam już 2 raz, Tyniec+Fronczewski=ubaw do łez :) Chciałam też wstawić zdjęcia przykładowego menu z Lean Out Planu, nadrabiam dzisiaj, każda potrawa pojawi się oddzielnie jako przepis; dołączę też linki tutaj.

Aktywnego czwartku!
Marta

sobota, 10 maja 2014

Ojcze Fitnessu, zgrzeszyłam...

Oj, zdecydowanie. Zgrzeszyłam w tym tygodniu. Fitnessowo.

Juwenalia nie sprzyjają stosowaniu się do zwykłego reżimu żywieniowego ani ćwiczeniowego. W tym tygodniu doszły jeszcze przechodnie problemy zdrowotne, dostawa mebli, Croque Madame w Charlotte , jednej z moich ulubionych miejscówek w stolicy, i tysiąc wymówek na brak treningu gotowych... trening jak dotąd tylko dwukrotnie, i to 2 razy cardio w postaci zumby, zero siłowych. Niedobrze. Wczoraj i piwko, i qurrito (ach, to qurrito!!!), wódeczka, jak to śpiewa Cleo, lepsza niż whisky i giny...niedobrze, bardzo niedobrze.

Była zbrodnia, jest i kara. Odkąd zaczęłam się dobrze jakościowo odżywiać, za każdym razem, gdy idę ze znajomymi "podbić miasto", następnego dnia mój brzuch daje o sobie znać. Czuję się ciężko, czasami nawet mam inne problemy, if you know what i mean. Też tak macie? Co za koszmar. Tak jakby mój organizm krzyczał "nigdy więcej mi tego nie rób!!!" ...

Ale co zrobić. Jesteśmy ludźmi. Nie zamierzam rezygnować ze spotkań ze znajomymi, z wyjść do klubu i dobrej zabawy, w końcu jestem studentką, a to nie będzie trwać wiecznie. Odżywianie i ćwiczenia - sprawa bardzo ważna, ale nie należy zapomnieć o równowadze! Nigdy nie jest idealnie, co więcej, nigdy nie będzie - może poza pojedynczymi dniami idealnymi, o których ostatnio pisałam ;)
Jedyne, co możemy robić, to stale dążyć do celu. Jak to mówią: nie ideał, a progres się liczy. Not the destination, but the journey.

Inna sprawa, o której chciałabym wspomnieć, to wymigiwanie się od ćwiczeń/zdrowego jedzenia bez powodu, a z wymówkami. Jeśli nie masz ochoty ćwiczyć, zastanów się - czy to Twój organizm mówi Ci, że to nie jest dobry dzień na trening, czy może odzywa się Twoje lenistwo. To drugie tępimy!!!

Jutro też jest dzień. Ba, dzisiaj jest też dzień, tyle można zrobić! Trening już zaliczony, tym razem siłowy.
A teraz lecę na koncert :)

Życzę wam wspaniałego weekendu, aktywnego nie tylko fitnessowo, ale i kulturalnie!

Buziaki,
Marta

P.S. Wspomniałam mimochodem o Cleo. Kochani, dzisiaj finał Eurowizji, konkursu, który uważam za absolutną kpinę muzyczną i wspaniały powód do spotkania się ze znajomymi i wyśmiania po kolei wszystkich, no, prawie wszystkich artystów, a w pierwszej kolejności polskiego reprezentanta. ALE NIE DZIŚ! Dzisiaj mamy realną szansę wygrać, należy się nam to po tylu latach kompletnej pustki i beznadziejnych piosenkach wysyłanych na ten "konkurs", wreszcie mamy naprawdę fajny utwór i stojącą za nim koncepcję - co czasem jest nawet ważniejsze. Cokolwiek by o "My Słowianie" nie powiedzieć, wszyscy znają słowa i nikt nie powie, że nie był to hit ostatnich miesięcy ;) na ten jeden dzień porzućmy sceptycyzm, uprzedzenia i zareklamujmy nasze Słowianki europejskim znajomym na FB, insta czy cokolwiek tam macie :)

piątek, 9 maja 2014

OH! -wsianka w dwóch odsłonach

Dzisiaj promocja 2 w 1, czyli jak z jednego przepisu szybciutko zrobić śniadanie i ciasteczka.

Przepis prosty jak budowa cepa, aczkolwiek trzeba mieć 2 przyprawy, bez których cała ta operacja nie ma sensu: kurkuma i kardamon. Zapewniam - nie są drogie, wystarczają na długo i zapewniają wspaniały smak potraw! Od dłuższego czasu marzy mi się wpis o przyprawach, chyba zrobię z tego jakiś cykl...
Plan jest taki: wstajecie, dokonujecie fazy pierwszej, w międzyczasie ubieracie się, jecie owsiankę, faza druga, idziecie się malować i sprawdzić fejsa, a potem zabieracie ciasteczka ze sobą w świat!

Owsianka owsiankowe ciasteczka

Składniki na wszystko:
- 1,5 szklanki płatków owsianych
- 2,5 szklanki wody
- DUŻO bakalii wg uznania: rodzynki, daktyle, morele, orzechy
- przyprawy: cynamon, odrobina kurkumy i kardamonu

Faza I: owsianka
Sparzone wcześniej bakalie wrzucamy do gotującej się wody razem z przyprawami: połówką łyżki cynamonu, szczyptą kurkumy i kardamonu; gotujecie to 10 minut. Potem dodajecie 1 szklankę płatków i gotujecie kolejne 10 minut, co jakiś czas mieszając. Pod koniec można do smaku dodać łyżkę masła klarowanego.

Połowa powstałej owsianki jest do zjedzenia na śniadanko, a połowę odstawiamy do ostudzenia. Jak dla mnie owsianki spokojnie wystarczy na 2 dni.

Faza II: ciasteczka

Do pozostałej owsianki dodajemy pół szklanki płatków owsianych, garść bakalii wedle uznania, łyżkę cynamonu, szczyptę kardamonu, garść siemienia lnianego, można też dodać łyżeczkę imbiru w proszku lub sezam. To wszystko mieszamy i formujemy ciasteczka, warto pokropić sobie palce olejem, żeby masa mniej się lepiła do rąk. Posypujemy wiórkami kokosowymi i pieczemy ok. 25 minut w 180 stopniach, aż się przyrumienią wiórki :)


Takie ciasteczka są świetną alternatywą dla słodkich przekąsek czy śmieciowego jedzenia w kinie lub gdy dopadnie was nagła ochota na słodkie. Z kolei sama owsianka to 100% zdrowia na śniadanie :)

SMACZNEGO!

P.S. Dzisiaj nastąpiła rezygnacja z wieczornej Zumby na rzecz kardio pod sceną na Juwenaliach UW. W końcu każde kardio to dobre kardio, nie? ;)

Buziaki,
Marta

poniedziałek, 5 maja 2014

Aeroboks z samą sobą i leniuchami na damskich treningach

Rzecz dzisiaj krótka, acz treściwa na temat aeroboxingu.
Koleżanka poleciła mi te zajęcia, poza tym od dawna byłam ciekawa "z czym to się je", więc późnym środowym wieczorem zjawiłam się w moim klubie celem przetestowania i późniejszego opisania tychże zajęć na blogu.

Na początku trening wyglądał jak aerobik z elementami boksu, czyli: wymachy, wykopy, ruchy rękoma, planki, a także parę ruchów, które doskonale znałam chociażby od Ewy Ch. Czułam się trochę jak Mulan podczas szkolenia... ale uwalnia się przy tym jakaś dziwna, jeszcze przeze mnie niezrozumiała energia i satysfakcja. I ochota na więcej.
Druga połowa zajęć - intensywne kardio, ćwiczenia funkcjonalne, bieg, czołganie się i tym podobne. W tym momencie ochota na więcej przechodzi natychmiast, jak to ujął instruktor: "oj, jutro będzie bolało". Oj, miał rację.
Na koniec kilka serii na brzuch i rozciąganie. I radość z tego, że się to wszystko jakoś przeżyło i doczołgało do końca.

Powiem tak: zmachałam się jak dzika świnia.

Myślałam, że nie dam rady, że padnę na wznak na środku sali, podczas zajęć przychodziły mi do głowy myśli mordercze względem prowadzącego i "nigdy więcej, nigdy never ever in a thousand years!".
Ale na koniec zajęć pomyślałam: re-we-la-cja. Tego mi było trzeba.
Mięśnie brzucha czułam przez cały następny dzień, a tyłek... przez dwa.

JA CHCĘ JESZCZE RAZ!

"Box" w nazwie najwyraźniej stanowi czynnik odstraszający dziewczyny, które tabunami widzę na zajęciach "damskich" typu ABT, Fatburning czy inny BrzuchUdaPośladki. Są to fantastyczne treningi, na których można dużo zdziałać - ale tylko, jeśli się chce i jeśli człowiek przykłada się do techniki, napina brzuch, robi dobrze squaty, nie omija powtórzeń. Aeroboxing wyciska z ciebie siódme poty nawet wtedy, kiedy robisz najłatwiejszą możliwą wersję danego ćwiczenia, bo opiera się głównie na czasie wykonywania ćwiczenia, nie na powtórzeniach. Nie ma zmiłuj.

Czas na apel. Apel do dziewczyn.
KOBITKI!
Jeśli w Waszych ślicznych główkach pojawiają się następujące myśli:

Nie dam rady.
Trzeba się bić.
Pewnie mnóstwo tam facetów.

to zaprawdę powiadam Wam,
BŁĄD!

Nie bójcie się zajęć, na których macie szansę się zmęczyć! Po to chyba chodzicie na tego typu zajęcia - żeby spalić/wyrzeźbić/schudnąć. Wychodząc z treningu macie wiedzieć, że odwaliłyście kawał dobrej roboty, a nie bez odrobiny wysiłku i kropli potu jak królowe wychodzić z sali. Widzę Was. Widzę, jak przychodzicie na zajęcia, na których nie przykładacie się do powtórzeń, leżycie na matach gapiąc się w sufit, plotkujecie z kumpelą, podczas gdy inni dają z siebie wszystko. Może i pod koniec treningu my wyglądamy jak wyjęte z obrazu Krzyk Muncha (patrz obraz po lewej), ale za kilka treningów okaże się, kto będzie krzyczał ze szczęścia, bo zobaczy efekty ciężkiej pracy, a kto będzie krzyczał i narzekał, że "te całe ćwiczenia nic mu nie dają".

Najważniejsza jest uczciwość wobec samego siebie.
Możecie oszukiwać, kogo chcecie, ale nie siebie. I nie oszukacie waszego centymetra/wagi.

Mierzcie dalej, miejcie ochotę na więcej, nie poddawajcie się.
I nie bójcie się aeroboxingu, zabawa jest przednia!!! :)

Buziaki,
Marta

piątek, 2 maja 2014

Mały shake, a cieszy + geniusz Alvesa i Neymara

Na drugi/czwarty posiłek dnia nie ma nic lepszego niż SHAKE!

Jak widać obok - less is more, ale tylko more or less ;)
Tłumacząc to na język shake'owy - lepiej się nie obżerać, ale sam jogurt to przecież straszna NUDA!

Dzisiejsza poranna edycja shake'a to: 300 ml jogurtu naturalnego, 1 kiwi i szczypta otrębów, a wszystko zmiksowane w blenderze na gładką masę.

Zalety kiwi? 1 kiwi ma:
- więcej witaminy C niż pomarańcza
- tyle potasu co banan
- witaminę A,E,K,B oraz cynk, magnez i miedź-wapń i kwas foliowy, jako jeden z nielicznych owoców
- właściwości zwiększające przyswajalność żelaza
- tylko 90 kalorii!

Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam miksować jogurt w blenderze, nawet jeśli dodaję tylko otręby (lepiej nie jeść owoców zbyt późno, a jeśli czwarty posiłek wypada koło 17-18, to już ich nie dodaję i decyduję się na wersję oszczędną). Może to przez to, że jogurt robi się gładki, a na powierzchni pojawiają się urocze bąbelki? Dobra, okej, zwariowałam. Już nic więcej nie mówię.

A przy okazji: patrzcie, jaka słodka jest ta szklanka :)



AKTUALIZACJA: była słodka. Właśnie ją zbiłam. Co za dzień...

+ bonus do dzisiejszego posta:

Dwa dni temu w mediach, szczególnie sportowych, zawrzało po tym, co zrobił Dani Alves. Przy wykonywaniu rzutu rożnego jakiś idiota rzucił w niego bananem. Gwoli wyjaśnienia - oznaczało to demonstrację rasizmu. A co zrobił Alves? Podniósł banana z murawy, a potem go... zjadł. I dokonał całkiem przyzwoitej egzekucji wyżej wymienionego rożnego.

Na takie zachowanie mam jedno słowo.
GENIUSZ.

Kilkanaście minut po zajściu mój przyszły mąż, kochanek i ulubiony piłkarz inny brazylijski piłkarz Neymar wrzucił na Instagrama zdjęcie ze swoim uroczym synkiem, obaj z bananami i tagami #WeAreAllMonkeys i #todossomosmacacos, co rozpoczęło wielką międzynarodową akcję wrzucania podobnych selfies z bananami przez największe gwiazdy futbolu, a potem gwiazdy ogólnie szerokopojęte. Ciekawskich odsyłam tutaj.

Jak się potem okazało, wszystko było dobrze zaplanowaną akcją marketingową wymyśloną przez dwóch wspomnianych panów Alvesa i Neymara w kooperacji z jedną z marketingowych firm. Byłam trochę rozczarowana czytając te doniesienia, ale potem dotarła do mnie pewna rzecz: obaj Brazylijczycy byli prześladowani przez rasistów niejednokrotnie, paru innych piłkarzy miało ochotę rezygnować z gry przez świńskie numery kiboli... więc chyba dobrze, że narzędzia PR i marketingu są wreszcie używane w dobrych celach (przynajmniej jak dotąd, zobaczymy, czy nie wypuszczą zaraz kolekcji kubków, koszulek i kieliszków do jajek z napisem "We are all monkeys"...)! Jako osoba aktywna, a przede wszystkim przeciwna rasizmowi w każdej formie, chiałabym mieć mój mały wkład w tą fantastyczną inicjatywę, stąd po lewej widzicie moje zdjęcie z bananem :) Chyba jeszcze nie było sympatyczniejszej broni w walce z rasizmem niż... banan!

TODOS SOMOS MACACOS!

Buziaki,
Marta


czwartek, 1 maja 2014

Dzień idealny...

...istnieje.
Przeżyłam właśnie takie dwa dni pod rząd!

Posiłek 5 razy dziennie, dużo wody, trening, zero kawy, słodyczy... i 100% satysfakcji.

Nie oszukujmy się - takich dni jest mało. Żyjąc w biegu, przeskakując między kilkoma miejscami dziennie, nie jest to łatwe. Ale w pełni możliwe! :)

Zachęcam Was serdecznie do przeżycia Idealnego Dnia.
Zobaczycie, jak fantastycznie będziecie się czuć nie "oszukując" ani szukając drogi na skróty. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż w pełni wykonany plan. Świadomość, że dzisiejszy dzień był wykorzystany w 100%, nie mając sobie nic do zarzucenia. Tyczy się to wszystkich dziedzin życia, zatem zdrowego odżywiania i fitnessu również jak najbardziej.

Dzisiaj Święto Pracy. Zamierzam je spędzić tak, jak nazwa nakazuje - pracując! Rano trening, po południu pracujemy intelektualnie: Centrum Sztuki Współczesnej, a wieczorem pracuję umysłowo - kiedyś trzeba w końcu zacząć robić testy do certyfikatów językowych :)

Z okazji dzisiejszego święta życzę Wam dużej ilości energii, zapału i zadowolenia z tego, co robicie w życiu.

Buziaki,
Marta

Wyzwanie: DotrzyMAJ!

Wczoraj wreszcie zakończyłam pracę nad moją pracą licencjacką (HURRAAA!) i mogłam skupić się na czymkolwiek innym niż wyżej wspomnianej wybitnie mało wartościowej pisaninie. Przejrzałam swój treningowy kalendarz i podliczyłam dni, w które ćwiczyłam - i w kwietniu, i w marcu doliczyłam się 13 dni treningowych (nie wliczam do tego salsy, które - powiedzmy sobie szczerze, na moim marnym poziomie nie jest wielkim wysiłkiem). To 43% dni. To za mało, zdecydowanie za mało. ZA MAŁO!

(nie powiem, święta miały w tym swój mały udział. Malutki.)

Im mniej ubrań trzeba zakładać na siebie przed wyjściem z domu, tym bardziej uświadamiam sobie, że wakacje i sezon basenowy coraz bliżej! Gwoli lekkiej motywacji rzucam sobie wyzwanie. Chcę ćwiczyć 5 razy w tygodniu, w tym większość poza domem. W praktyce będzie to oznaczać 23 treningi. Odsetek 75%. To lubię! Spodziewajcie się cotygodniowej relacji przy okazji innych notek.



W drugiej połowie maja planuję też tydzień z Cassey i jej Lean Out Mini Meal Plan. Będzie ciężko, ale zżera mnie ciekawość, jakie będą efekty. A może zacznę od tego poniedziałku...?

(Jak już mowa o Cassey i Blogilates, marzy, absolutnie MARZY mi się jej detoksowa butla na wodę! Czy ona nie wygląda po prostu rewelacyjnie? Już dawno wykupiłabym połowę jej sklepu, ale przy tak wysokich opłatach za przesyłkę za granicę jest to po prostu bez sensu, cena wzrasta o połowę...
(widział ktoś gdzieś takie butelki w Polsce?)

DotrzyMAJ ze mną wyzwania! :)

Buziaki,
Marta